-To się nazywa wyczucie stary - Stanley uśmiechnął się dumnie. - No to się muszę zadomowić. Nie chcę was wyganiać, ale drzwi są tam.
Słowom towarzyszył znaczący gest łapą.
-Nam dwa razy nie trzeba mówić - parsknąłem do niego. - Chodź Maszi.
Wyszliśmy. Za plecami słyszeliśmy tylko radosne fałszowanie (chyba celowe) Stana.
-Powiedz... - rzekł Maszi, gdy znaleźliśmy się poza zasięgiem uszu nowego kolegi. - Wy się znacie?
-Tak, poznałem go, kiedy był jeszcze szczeniakiem - zacząłem opowiadać. - Pamiętam jego rodziców. Jego matka była cudowna, pełna ciepła, opiekuńcza. Lepsza od mojej, która się mną nie interesowała... Stan traktował mnie jak starszego brata, byłem dla niego wzorem...
-Aż dziw, że wyrósł na takiego wyluzowanego gościa - przerwał mi Mashine.
-... Wśród ludzi się tak zmienił. Zresztą zajmowałem się nim tylko przez dwa miesiące, od...- przerwałem.
-Od czego?- zainteresował się.
-Nie wiem czy powinienem...- zamyśliłem się.- No... niech będzie... Jego rodzice zostali rozszarpani przez wilki, na moich oczach. Ciężko mi o tym mówić, zwłaszcza, że wtedy zamiast pomóc, patrzyłem na to wszystko z ukrycia.
-Dobrze, że tak zrobiłeś. Nie miałeś szans z wilkami. A Stan przeżyłby jeszcze bardziej, gdyby straciłby i ciebie. A tak pewnie już zapomniał.
Zatrzymałem się i spojrzałem ponuro na Masziego.
-Nie powiedziałeś mu?! - krzyknął z zdziwienia.
-Jakoś... nie miałem serca- próbowałem się usprawiedliwić.
-To leć i mu to powiedz! - rozkazał.
-Nie! Nie, pójdę!... Nie teraz. Niech się urządzi, pozna więcej psów, znajdzie przyjaciela. Będzie mu lepiej to przeżyć. Zresztą co takiego luzaka, obchodzą rodzice? Pewnie nawet nie wie, że ich miał.
-Rób jak chcesz - westchnął ze zwątpieniem.
-A ty? Co byś zrobił na moim miejscu?
Mashine?
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz