Wcześnie rano wyszedłem sam na poranny spacer. Qet spała, więc nie
chciałem ją budzić. Powietrze było świeższe niż kiedykolwiek , czuć było
jesień. Spacerowałem wokół drzew, aż w końcu dotarłem na polanę. Była
otoczona tylko z jednej strony drzewami, a jej granicy nie było widać.
Wspiąłem się na jeden z pagórków i spojrzałem w dal. „Niebo różowiło się
od strony wschodu i poprzez komplet wszystkich odcieni ceglastego,
pomarańczowego i cytrynowego, przechodziło w fiołkowy szafir, na którym
błyskały jeszcze gwiazd. Wszystko w dolinie było pokryte szronem,
ciskającym nikłe ogniki jak miliardy rozrzuconych brylantów; wierzchołki
gór, lekko zaróżowione, zawinięte były w pasma przezroczystej mgły.
Powoli wschodziło słońce i sypało coraz to nowymi kolorami. To samo
drzewo, ten sam szczyt zmieniały się, zrzucały jeden strój i odziewały
się w inny. Świerki zmieniały także klejnoty, bo stopiony słońcem szron
stawał się wielkimi kroplami wody o wszystkich barwach tęczy. Ciemny
szafir nieba rozwodnił się, stał się bardziej fiołkowy aż do
niebieskiego. Gwiazdy gasły w oczach i robił się dzień. Jeszcze kilka
poprawek, niedbałych pociągnięć pędzlem słońca i obraz skończony.”
Już wiedziałem co miał na myśli autor tego cytatu. Przed moimi oczami
wzeszło słońce i rozświetliło mroki nocy. Jednak to nie był obraz, lecz
rzeczywisty widok. Moją kontemplację przerwał dziwny ruchomy kształt,
który nie pasował do tego obrazu. Szybko zorientowałem się ,że to pies i
to nie byle jaki pies. To był Cheroon. Ciężko jest go pomylić z innymi
psami, jest on w końcu Gammą. Postanowiłem podejść do niego.
- Myślałem, że w sforze jestem jedynym rannym ptaszkiem. A jednak jest ktoś jeszcze. – Powiedziałem żartobliwie.
< Cheroon ? >
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz