sobota, 26 września 2015

Od Fibi

Jako jedna z tych "nowych", gdy już zostałam przyjęta do sfory postanowiłam sama na własną rękę zwiedzić okolicę. Skoro jestem nielękliwa to nic mi raczej nie zagrażało. a nawet jeśli to i tak pożegnał by się z życiem. Lub zdychał by w męczarniach po zadanych przeze mnie ciosach. Dwie możliwości do wyboru. Szłam przez piękny las, tak umiem dostrzec piękno. Raz po raz promyki słońca muskały moje futro i raziły moje dwukolorowe oczy. Chłodny wiatr łaskotał mnie w pysk. Powietrze było takie czyste.. Łapałam głębokie wdechy. Zielona trawa pięknie współgrała z otoczeniem. Delikatnie stawiałam łapę za łapą. Nasłuchiwałam śpiewu ptaków przebijających głuchą ciszę. Echo, szum. Piękna okolica. Można by było tu zostać na zawsze. Nagle ujrzałam wielkie drzewo rosnące tuż przede mną. Jego gałęzie były mocne i dumnie pięły się ku niebu. Wspięłam się na stare monstrum. Wchodziłam coraz wyżej. Chciałam podziwiać okolice ze samego szczytu. Gdy moja wspinaczka zbliżała się ku końcowi, zobaczyłam "liściasty sufit", który musiałam "przebić" aby być na szczycie. Łapami odsuwałam gałęzie z liśćmi i nagle oślepiło mnie światło słońca. Byłam na samej górze. Piękną chwilą było to, że załapałam się na zachód słońca. Widok był cudowny, nikt nie mógł sobie tego wyobrazić dopóki tego nie przeżyje osobiście.
Siedziałam tam dłuższą chwilę. Gdy zrobił się już zmrok, powoli schodziłam na dół. Przystanęłam na bliźniaczych gałęziach, które były ze sobą połączone. Znajdowałam się 6 metrów nad ziemią - nie było tak wysoko. Położyłam się i pogrążyłam w śnie.

Ktoś chętny?

Brak komentarzy: