niedziela, 16 kwietnia 2017

Od Quiet CD Jema

    Tego dnia pogoda była znośna. Kilka chmur, które akurat zakrywały słońce ale na szczęście żadnego deszczu. Przez cztery dni z rzędu czytałam kronikę sfory. Całą moją rodzinę także poznałam. Jestem ciekawa czy ktos spokrewniony ze mną, jeszcze żyje i czy są szanse ich spotkać. Westchnęłam głośno i odeszłam od stołu. Od trzech nocy nie spałam. Łapy uginały się pod moim ciężarem, a pod oczami, pod warstwą sierści na pewno znajdowały się fioletowe wory. Może chociaż śniadanie postawi mnie na nogi. Teraz tylko pytanie czy zdołam coś upolować. Przed wyjściem byłam zmuszona wyprostować kości, inaczej ani rusz. Postawiłam przednie łapy daleko od siebie. Wygięłam kręgosłup i aż zaskomlałam na dźwięk "pękających" kości. Szybko powróciłam do zwykłej pozycji i wyszłam z jaskini. Z dzieciństwa wiem że najlepszy las do polowania to ten przed jaskinią Bet. Ruszyłam w tamtą stronę. Spacerowałam po kamiennej ścieżce. Takie chodniki były tylko w centrum. W lasach itp nie było sensu przecież wysypywać kamieni na dróżki. Dużo się tu pozmieniało. Włącznie z tym że za dzieciństwa były tu tłumy. Takie że ledwo starczało dla wszystkich jaskiń. Przez te powroty do przeszłości droga szybciej mi zeszła. Właśnie wchodziłam do lasku. Od razu wciągnęłam powietrze do nozdrzy żeby znaleźć trop. Jak narazie nic. Weszłam głębiej. Wiosna nareszcie zaczęła robić swoje a las był tego najlepszym dowodem. Świeża trawa i małe listki. A ten zapach ściółki... Od razu zrobiło mi się lepiej. Zagapiłam się na korony drzew i zachaczyłam łapką o kamień. Miejscem mojego lądowania była woda. Jakieś źródło, które wyrosło mi przed oczami. Może bardziej wypłynęło... Do rzeczy. Woda jeszcze nie zdążyła się nagrzać. W sumie przydałaby mi się szybka, orzeźwiająca kąpiel. Kilka razy zanurzyłam głowę w lodowatej wodzie i wyszłam na brzeg. Czysta, rozbudzona ale nadal głodna. Podeszłam kilka metrów przed siebie i usłyszałam szelest w krzakach. Byłam tak głodna że bez namysłu naskoczyłam na coś włochatego. Na szczęście zając. Wbiłam kły w jego małą szyjkę i rozszarpałam puchatego na strzępy. Zabrałam się za spożywanie mięsa. Nie dużo minęło a po króliczku nie było już śladu. Na pewno nie pozwoli mi się to najeść za te cztery dni ale przynajmniej nie umrę. Nadrobię kiedy indziej. Moja przygoda w lesie dobiegała końca i akurat lunął deszcz. Świetnie... Warknęłam na chmury i wyszłam z lasu. Szłam z łbem w dół żeby krople nie wpadały mi do oczu. Gdy byłam już na głównych chodnikach usłyszałam westchnięcie. Natychmiast podniosłam łeb. Przed jaskinią Bet stał jakiś pies. Widziałam go pierwszy raz na oczy wiec na pewno nie był ze sfory.
- Kim jesteś? - zapytałam spokojnie lecz donośnie.
Pies odwrócił się i od razu przybrał pozycję do walki. Biedak. Widząc rany na jego ciele pewnie jest świeżo po walce. Też byłam czujna. Kiedy zobaczył że nie mam zamiaru walczyć wyprostował się. Nadal panowała cisza.
- Zapytałam kim jesteś? - powtórzyłam bez pretensji. - I co robisz na terenach mojej sfory?
- Twojej. - nie zapytał lecz jakby odpowiedział na własne pytanie.
- Tak. Jestem Quiet. Córką Mashine i siostrą byłego Alfy Jockera.
Psu zaświeciły się oczy.
- Co z nim? - zapytał. - Z Jockerem?
- Nie żyje. - wyszeptałam.

Jem?

Brak komentarzy: