niedziela, 16 kwietnia 2017

Od Jekyll'a

Leżałem spokojnie w cieniu rozłożystego dębu, w powietrzu można było wyraźnie wyczuć początek wiosny, poprawa, chodzi mi o te denerwujące latające wszędzie pyłki... A przez to, że jestem 'troszeczkę' alergikiem to z mojego powodu w lesie można było dosłownie co chwilę usłyszeć głośnie kichnięcia. Wiele psów pewnie zaczęłoby doradzać mi bym spędził te dni w swojej norze, lecz ja tego dnia musiałem schować zdrowy rozsądek 'do kieszeni', ponieważ wolałem być na świeżym powietrzu. W sumie to i tak nie miałem żadnej roboty do zrobienia - jako nowy członek sfory nie posiadałem jakiegoś większego zaufania. Z jednej strony te słowa trochę bolą, lecz z drugiej sam nie uwierzyłbym sobie tak od razu, nawet na słowo honoru... Może trochę tu przesadziłem...
Nagle z moich rozmyślań obudziło mnie głośnie brzęczenie, kolejny zwiastun wiosny - wszędobylskie owady. Potrząsłem gwałtownie głową, próbując odgonić natrętnego intruza, lecz moje próby spełzły na niczym. W końcu wstałem i lekko zdenerwowany odszedłem. Tego dnia nic nie powinno zawahać mojej równowagi, ponieważ skutki takiego czynu byłyby dla mnie opłakane, przecież w sforze jeszcze nie znali mojego 'drugiego ja'. Spróbowałem się jakoś uspokoić, lecz wtóry Jekyll wyczuł szanse...
- No pięknie... - mruknąłem, rozglądając się żwawo dookoła siebie. Nagle zobaczyłem to czego szukałem - mały wartki strumień płynący pomiędzy drzewami, woda jakimś cudem mnie zawsze uspokaja. Zacząłem biec w jego stronę...
***
Patrzyłem bezmyślnie na ciało martwej sarny, z pyska kapała mi powoli krew. Przyznam, że czułem się jakbym był po wyjątkowo ostrej imprezie - nie za bardzo wiedziałem co się stało i w jaki sposób, miałem też nadzieję, że nikt mnie nie widział...
- Jekyll ma wielki problem... - powiedziałem oblizując zakrwawione wargi. Obejrzałem dokładniej otoczenie w którym się znalazłem - jakaś mała polanka, na szczęście ( albo na nieszczęście?) czułem, że byłem w okolicach sfory. Spróbowałem wytężyć pamięć by przypomnieć sobie co robił Jekyll podczas mojej 'nieobecności', lecz tym razem o dziwo nie mogłem sobie przypomnieć żadnego obrazu który mógłby nakierować mnie na właściwy tok myślenia. Poczułem jak wtóry ja śmieje się z mojej nieporadności, a na dokładkę tego wszystkiego zmartwił mnie fakt, że zostałem wytrącony z równowagi tylko przez jednego małego owada.
Pogrążony w myślach zjadłem trochę mięsa upolowanej wcześniej ofiary, a w tym czasie Słońce zbliżyło się znacznie do horyzontu - musiałem być w dzikiej postaci gdzieś tak przez kilka godzin. Byłem tak zamyślony, że nawet nie usłyszałem cichego szelestu.
- Co tu robisz? - z odległości kilkunastu metrów odezwał się do mnie cichym, lecz donośnym głosem jakiś pies.
- A co Cię to obchodzi... - prychnąłem, odwracając jednocześnie głowę w stronę samca.

Łap opko Jem...

Brak komentarzy: