sobota, 15 kwietnia 2017

Od Jema

Pies uniósł pysk, rozkoszując się pierwszymi promieniami słońca. Wiosnę czuć już było w powietrzu. Śnieg znikł, a temperatura znacznie się podniosła. Trawa, wcześniej pożółkła i słaba, urosła i wyładniała. Rozsiane na niej kwiaty dodawały uroku każdemu widokowi. Na drzewach pojawiły się zielone listki. Gdzieś pomiędzy gałęziami ukryte były ptasie gniazda. O poranku latające stworzenia zaczynały koncert, budząc resztę lasu. Wiele roślinożerców znacznie przytyło, w końcu wiosna to pora bardzo obfita w pożywienie. Był to też plus dla drapieżników. Od dawna nie mogły przecież poczuć smaku soczystego, tłustego mięsa. Wszystko co jadły w zimę czy jesień było żylaste i twarde. Jem oblizał się na samą myśl o polowaniu. Ale... Ile by dał by tylko móc to zrobić. Powrócił myślami do dawnych lat. Gdy jeszcze istniała Sfora. Odkąd się rozpadła, jego życie było niekończącą się wędrówką. A czas leciał bez ustanku. Miał już 9 lat. Co prawda, był silnym, barczystym samcem i rzadko kiedy ktoś próbował mu podskoczyć, ale takie sytuacje się zdarzały. Nie był już tak zwinny i szybki, więc pojawiały się nowe rany, a potem blizny. Jak ta brzydka, cienka linia na jego boku, pozostawiona przez pazury młodego kundla w walce o jedzenie. Jem był naprawdę głupi. Chcąc odejść jak najdalej od dawnego domu, parł przed siebie, nie zważając na zdrowie. Poduszki jego łap były w tragicznym stanie. Najpierw popękały. Nie próbował nic z tym zrobić, więc pojawiły się ohydne bąble z ropą. Piekły niemiłosiernie z każdym krokiem. Powinien zatrzymać się gdzieś na kilka dni.
Szedł poboczem, wlokąc łapę za łapą. Schylił nisko łeb i wywalił język, chcąc się ochłodzić. Miał niewyraźne spojrzenie, czuł się słabo. Wodził wzrokiem wte i wewte, starając się uniknąć samochodów jadących drogą. Zauważył w oddali, że jeden z nich skręcił. Zamrugał kilka razy. Tak. Na bok. Domy. Będzie mógł schować się tam i odpocząć. Przyśpieszył, na tyle ile pozwalały mu siły. Wkrótce dotarł na miejsce. Stanął na ścieżce z kamieni. Prowadziła na czyjś podwórze. Zobaczył udeptaną trawę, rosnącą przed stodołą. Obok stał wóz, a dalej widać było stajnie. Właściciele parceli musieli mieć konie. Przeniósł spojrzenie dalej. Wszędzie dookoła porozrzucane były różne śmieci. Całość wydawała się być w złym stanie, zaniedbana. Spojrzał na ganek domu. Kamienny, twardy, osłonięty blaszanym daszkiem. Drewniane drzwi były zamknięte. Tuż obok stała miska z jedzeniem. Ludzi stąd musieli mieć psa lub kota. Jem nastawił uszy, rozglądając się przy tym. Nie dostrzegł nigdzie żadnego zwierzęcia ani człowieka, więc hardo ruszył do przodu. Wlazł na ganek. Stanął nad miską. Pełna był tych wszystkich rzeczy, które zwykle wyrzucają ludzie. Tłustych fragmentów, kości, skóry. Nacisnął na brzeg miski, wyrzucając całą jej zawartość na ziemię. Sam położył się na brzuchu i pochwycił w pysk pierwszą lepszą rzecz. Nie minęła dłuższa chwila, a prawie wszystko znikło w jego żołądku. Z zadowoleniem przejechał językiem po wargach. Zaraz przypomniał sobie o obolałych łapach, więc zabrał się za lizanie ich. Co prawda, piekły, ale takie ochłodzenie przynosiło chwilową ulgę. Miał rozbiegane myśli, zapomniał, że znajduje się na czyimś podwórzu. Z tyłu rozległ się wrzask kobiety, a po nim dźwięk tłuczonego szkła. Spojrzał za siebie z przerażeniem na pysku. Na podwórzu stała tęga, młoda kobieta. Cała zbladła. Gdy poczuła na sobie wzrok Jema, zaczęła uciekać. Zdezorientowany pies podniósł się. Ile sił, ruszył przed siebie. Starał się biec, ale uniemożliwiały mu to rany. Kątem oka spostrzegł, że w jego stronę pędzi potężny owczarek. W tej chwili wiedział już, że ma... przesrane.
Większy przeciwnik uderzył z siłą w jego obok. Obydwaj przewrócili się. Duża, puchata kula przeturlała się kilka metrów. Jem poczuł jak niezagojone rany otwierają się. Syknął z bólu i z wściekłością kopnął psa w brzuch tylnymi łapami. Ten upadł nieco dalej. Oszołomiony kiwał się z boku na bok. Czekoladowy nie chciał walczyć, ale wiedział, że jeśli spróbuje uciec, owczarek go dogoni. Podskoczył do psa, po czym złapał ostrymi kłami za ucho przeciwnika. Wydawał się być młodszy od Jema. Z pewnością nie miał tyle doświadczenia co były wojownik. Szarpnął się i... 
Starszy wypluł z obrzydzeniem część ciała. Krew sączyła się z rany przeciwnika brudząc jasną, kremową sierść. Jem odsłonił kły, warcząc groźnie. Młodszy nie był już tak śmiały jak wcześniej. Zaskomlał żałośnie i wycofał się. Uciekł na podwórze. Czekoladowy odetchnął z ulgą. W tej walce nie zyskał nowych ran, ale za to stare się otworzyły. Szczególnie bolała ta na karku. Lepka ciecz spływała po sierści psa, ale najgorsze wydawało mu się to, że nie mógł nic z tym zrobić. Skrzywił się tylko i znów ruszył do przodu. Przed sobą widział las, może tam wreszcie odpocznie.
Pogodna w jednej zmieniła się, jakby chciała dostosować się do sytuacji Jema. Lunął deszcz. Było to lekko przygnębiające, ale dla psa był to właściwie plus. Jego sierść była poczochrana, szorstka i posklejana. Taka deszczowa kąpiel wydawała mu się być dobrym pomysłem. Poza tym, lubił deszcz. Zawsze po nim czuł niezwykłe orzeźwienie. Jedyne, co mu się nie podobało to to, że zapachy się mieszały lub całkowicie znikały. Mógł się jednak pochwalić doskonałymi zmysłami węchu i pamięci, przez co zapamiętywanie woni nie sprawiało mu problemu. I tym razem to się sprawdziło. Zatrzymał się gwałtownie. Łapy zapadły mu się w miękkiej ziemi. Zmarszczył nos i zmrużył oczy. Niemożliwe. Jego serce zaczęło szybciej bić. Niemożliwe. To to miejsce? To ten zapach. 
Zebrał myśli i zaraz skojarzył ten las. Zaczął oddychać szybko i ciężko. Po raz kolejny popękane poduszki dały o sobie znać, ale mimo to ruszył przed siebie. Skierował się w stronę centrum. Albo przynajmniej tam, gdzie wydawało mu się, że jest. Znajoma woń nasilała się. Nieprawdopodobne. Wydawało mu się, że  po takim czasie tereny będą puste... Ale jednak... Czemu by się nie przekonać? Napełniły go podekscytowanie i ciekawość. Z daleka zobaczył jaskinie. Więc dobrze trafił. Uniósł wyżej łeb, znów prąc przed siebie. Krople deszczu spływały mu po sierści i zalewały oczy. Potrząsnął łbem, chcąc oczyścić umysł. Stanął na twardej, kamiennej posadzce. To tu dokładnie znajdował się jego dom. Wrócił myślami do dawnych czasów. Tutaj spędził większość swojego życia. Tutaj kurował się po wielu walkach. Tutaj przesiadywał ze znajomymi psami. Zrobił kilka kroków do przodu. Wszystko to zasnute było pajęczynami i opuszczone. Schylił nisko pysk. Z trudem powstrzymywał łzy.
- Kim jesteś? - z tyłu rozległ się łagodny głos, bez wątpienia należący do suczki. Czekoladowy pies znieruchomiał. Więc ktoś tu teraz mieszka. Przekręcił pysk, spoglądając na nieznajomą. Niemal natychmiast obnażył kły i przyjął postawę do obrony. Rana na karku dał o sobie znać. Skrzywił się, ale starał się pozostać w jednej pozycji. Suka zmierzyła go wzrokiem, marszcząc brwi. Również postanowił się jej przyjrzeć. Wyglądała na owczarka, jak on. Miała ładną, zadbaną, wielobarwną sierść, w tej chwili trochę przemokłą. Ale uwagę Jema przykuły jej oczy. Skądś znał to spojrzenie... Czy to możliwe, by była spokrewnione z dawnym Alfą...?

Quiet Nicolette? >:D

Brak komentarzy: