poniedziałek, 8 maja 2017

Od Lucky'ego

Zwolniłem kroku. Rozejrzałem się dookoła. Nie wiedziałem gdzie jestem. W mojej głowie wciąż słyszałem śmiech czarnego psa. Obejrzałem się za siebie. Napastnik już mnie nie gonił. Zapewne pomyślał że taki ranny, niedoświadczony szczeniak w nieznanym miejscu nie ma szans na przeżycie. I zapewne miał rację. Chociaż nie wiedziałem gdzie jestem, postanowiłem, mimo obrażeń, że przejdę jeszcze kawałek. Może znajdę kogoś, kto mi pomoże? Jak postanowiłem tak tez zrobiłem. Przeszedłem jeszcze kawałek, ale w pewnym momencie łapy same się pode mną ugięły. Upadłem na ziemię. Nie mogłem już wstać. Po prostu nie miałem już siły. Rany bolały przez cały czas, ale teraz ból stał się silniejszy. Znowu spróbowałem się podnieść. Wiedziałem, że to nic nie da, a miotanie się jeszcze bardziej pogorszy sprawę. Skoro nic nie mogłem zrobić, po prostu leżałem. Wtedy przypomniała mi się matka i jej śmierć. I w tym momencie, moja dawna radość została pogrzebana na dnie mojego serca. Łopatą były wspomnienia związane z śmiercią matki, a ziemią która przykryła radość był smutek. Leżałem tak jeszcze chwile. Nie wiedziałem co zrobić. Wtedy do głowy wpadł mi pomysł. Przecież jak ktoś mnie usłyszy to może przyjdzie mi pomóc! Może tez przyjść agresywnie nastawiony pies... Ale jak nie spróbuję to i tak umrę, więc czemu by nie spróbować? Nie miałem co prawd siły by mówić, ale miałem siłę piszczeć. I tak też zrobiłem. Po chwili krzaki zaszurały i wyłonił się z nich pies.

Jekyll?

Brak komentarzy: