Wędrowałem z siostra już jakiś czas. Od czasów, gdy naszych rodziców
spotkał ten zły los... Nie było nam zbyt dobrze. Choć pewien miły wątek
przeszedł przez nasze życie. Tak szybko jak przyszedł, tak szybko się
skończył... Niestety.
Przygarnął nas pewien miły człowiek. Nazywał się Robert. Znalazł nas w
krzakach, gdy czekaliśmy na mamę. Ja przeczuwałem co się stało, ale moja
siostra nie chciała mi uwierzyć i uparcie siedziała w tych krzakach.
Podszedł do nas, szepcząc, że nic nam nie zrobi. Nawet dał nam
jedzenie!. Moja siostra od razu chciała do niego podbiec, ale
powiedziałem jej, żeby uważała, bo może kłamać. Postanowiłem podejść
pierwszy. Gdy nie wyczuwałem nic groźnego, pozwoliłem podejść siostrze.
Robert zabrał nas do siebie do domu. Zaczął od kąpieli. Mojej siostrze
spodobało się to, ale ja.. nie. NIE. Nienawidziłem Roberta za każdym
razem, jak wsadzał mnie do tej dużej miski z wodą!. Ale potem dawał mi
dobre jedzonko i wszystko się wyrównywało. Niestety... Gdy przychodziła
jego koleżanka, ciągle kichała. Robert pewnego dnia zabrał nas na długi
spacer. Zaczął do nas mówić, że inaczej niestety nie może zrobić. Kocha
Laurę, nie chce jej stracić... Ale gdy usłyszałem to, co powiedział...
To były jego ostatnie słowa do nas. Nigdy ich nie zapomnę... "Muszę Was
oddać". A obiecywał, że nigdy nas nie zostawi!. Że wychowa nas, jakbyśmy
byli jego dziećmi, a teraz...
-Mona, jak dam znak, uciekamy.
-Dlaczego? - spytała się ze zdziwieniem. Nie rozumiała, no jasne. Albo znowu nie słuchała go...
-Obiecaj, że pobiegniesz przed siebie, jak dam znak!
-Okej.. - odpowiedziała.
Docieraliśmy do schroniska. Nie chciałem tam trafić!. Widziałem, jak
kiedyś zabierają jednego psa... Jak go traktowali... Nie mogliśmy tam i
my trafić.. Zacząłem odliczać... Robert stanął. Odpiął najpierw moją
smycz, potem od Mony. To była nasza jedyna okazja.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz