Patrzyłem się w ciemność wyczekując jakiegoś ruchu, przeczucie mówiło
mi, żeby jak najszybciej wyjść z jaskini. Nie wiedziałem jednak czemu.
Wstałem próbując rozruszać kości: każdy mój ruch był nadzwyczaj
niezgrabny i ociężały, spojrzałem z tęsknotą na materac. To uczucie mnie
nigdy nie kłamało, ale...
- Weź się w garść, i żadnych "ale" - mruknąłem do siebie.
Powoli wytoczyłem się z jaskini, a przeczucie zaraz skierowało mnie w
głębsze obszary lasu. Coś zdecydowanie było nie tak. Wytężyłem słuch, i
zamarłem. Przez chwilę słyszałem tylko swój oddech, aż nagle, w oddali
rozległo się stłumione odległością szczekanie.
Jest! Ruszyłem zaraz w stronę odgłosów. Stop! Gdzie tak prędko! Przecież nie znam tamtych gości, nie można tak od razu iść!
Odchyliłem mocno głowę, zaryłem łapami o ziemię i zawyłem. Lecz to nie
był taki zwykły skowyt, można było w nim usłyszeć szczęście i wolność,
smutek i niewolę, wszystko co odczuwali moi poprzednicy...
Zaraz obok mnie pojawił się lśniący w powietrzu obłok. Poczekałem
chwilę, i uformował się w półprzeźroczystego dziko wyglądającego psa.
Duch popatrzył na mnie, i szepnął:
- Widać, że lubisz niebezpieczeństwo...
- Zaprowadź mnie w stronę tych odgłosów, lecz tak, by nikt mnie nie zauważył - duchowi nie trzeba
było nic więcej tłumaczyć. Ruszył żwawo przed siebie, przechodząc przez
wszystko co miał na drodze. Maszerowaliśmy tak do czasu, aż mój
przewodnik, pokazał mi ogromny przewrócony pień drzewa.
Schowałem się, i wyostrzyłem zmysły, a zjawa stała się prawie
niewidoczna. Spojrzałem zza pnia, zobaczyłem cztery postacie. To chyba
były psy.
- Jak myślisz z czym wróci? - usłyszałem pierwszy głos.
- Pewnie z czymś małym. Bo wiesz, on poszedł coś ukraść - powiedział drugi.
- Miło się żyje nie polując! - usłyszałem kolejny głos.
- A tamto wycie? Ono nie należało do Vereta...
- Eee to pewnie jakiś zabłąkany wilk.
- A sfora się nie obudzi?
- Nie, był od niej za daleko.
- Ale wracając do tematu, kradzenie jedzenia sforze jest genialne, a oni tego nawet nie zauważają...
- Przesadziłeś trochę mały, już tamtym ukradliśmy dziesięć kilo mięsa,
pewnie niedługo ktoś pójdzie na zwiad, ale to gdzieś tak za miesiąc.
Ciche szuranie obok mnie zdradziło mi, że ktoś obok się skrada, na szczęście nie wyczuł mojej obecności.
- Złodzieje - szepnął pies, a ja zdałem sobie sprawę, że już słyszałem ten głos.
Ten gość był za sfory. Ale co robić? Ujawnić się, czy nie? Nie wiem... chyba zapytam ducha.
-Co mam zrobić?- nie wiem czy to powiedziałem, czy on wyczytał to z ruchu pyska. Widmo popatrzyło się na mnie, i szepnęło:
- Naszym najważniejszym sprawdzianem są trudne decyzje - i zniknął.
Patrzyłem się jeszcze chwilę w ciemność. Chyba dokonałem wybór...
Doczołgałem się do tego "kogoś" i szepnąłem ( chyba trochę nie taktownie ) :
- Jestem ze sfory... - nie dokończyłem bo gość rzucił się na mnie,
jakimś cudem złodzieje nie usłyszeli krótkiej szamotaniny ( która
zakończyła się remisem ) .
Napastnik (chyba, w sumie nie wiem... ) zdał sobie sprawę z tego, że jestem sforzanem, i zapytał:
-Kim jesteś, i co tu robisz - zapytał z naciskiem.
- I vice versa.
Chyba trochę zdziwiłem go moją butą. Ale dopowiedziałem:
- Ale, na razie, wiedz, że nazywam się Sol-Leks.
- A ja nazywam się...
Ktoś, najlepiej pies? Night Hunter?
Mój końcowy brak weny...
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz