czwartek, 19 maja 2016

Od Castiela

    Siedziałem w swoim pokoju, leniwie przewracając kolejne strony komiksu, kiedy rozległo się pukanie. Nie fatygowałem się z odpowiedzią, bo wiedziałem, że Loki zaraz otworzy drzwi i nawet nie czeka na moje "proszę wejść". Decyduje się na drobne uprzejmości bardziej po to, żeby żyć w zgodzie ze swoim sumieniem, niż żeby ktokolwiek brał go za kulturalnego.
    Wślizgnął się do pokoju, rozejrzał, po czym rzucił mi złowrogie spojrzenie.
    - Co robisz? - spytał, starając się brzmieć normalnie.
    Wiedziałem, że chce pogadać. Jego zdenerwowanie i niepewność śmierdziały aż z odległości kilku dzielących nas metrów. Nie rozumiałem tego. To ja byłem jego "synem" i to ja powinienem bardziej obawiać się poważnej rozmowy. Z ciężkim westchnięciem włożyłem patyk między kartki volumu "Żywych Trupów", aby nie zgubić strony, na której skończyłem; zamknąłem go i spojrzałem na ojca spokojnie.
    - Więc porozmawiajmy - powiedziałem. - Proszę, nie krępuj się.
    Starając się wyglądać na zdecydowanego, podszedł do mnie i zajął miejsce naprzeciwko. Taboret skrzypnął. Bardzo dawno nikt tu nie siedział.
    - Cas... - zaczął, przybrawszy ton kaznodzieja wyplutego przez życie. - Nie jesteś już szczeniakiem i sądzę... Wiem, że poradziłbyś sobie na tym świecie beze mnie. Traktuję cię jak dojrzałego, dorosłego psa... Gdybyś poznał kogoś...
    - To o tym chcesz pogadać? - Zaśmiałem się, chociaż tak bardzo próbowałem się powstrzymać. - Daj spokój, inne psy mnie nie interesują.
    - A może właśnie powinny? Chcesz na stare lata...
    - ...skończyć tak jak ty? Nie miałbym nic przeciwko. Nie jestem towarzyskim typem, zatem posiadanie partnera tylko utrudniałby mi życie. Po co mam robić coś na siłę?
    Cisza. Loki wodził wzrokiem po pokoju, aż w końcu zatrzymał go na kartonowych pudłach z moimi rzeczami. Westchnął ciężko i spuścił wzrok.
    - Decyzja zapadła? - Bardziej stwierdził niż spytał. - Pamiętaj, że cię nie wyganiam. Jesteś dla mnie najważniejszy.
    - Zapadła - odpowiedziałem tylko na niby pytanie.
    Nie miałem zamiaru zaczynać nudnej rodzinnej kłótni, ani współczuć mu, że jest smutny z mojego powodu. Kiedyś i tak musiałbym się wyprowadzić, a lepiej wcześniej niż później. Kawalerkę miałem już kupioną. Znajdowała się bliżej centrum, co stanowiło olbrzymi plus. Nawet jeśli uznaję inne psy za niegodne uwagi, to przecież nie będę się izolował, bo patrzenie na ich przezabawne perypetie i błahe problemy sprawia mi pewnego rodzaju radość. To najbardziej odróżnia mnie od Lokiego - on nie wyobraża sobie bycia częścią społeczności ani osobą publiczną, a ja nie wyobrażam sobie życia na uboczu. Psy z natury są zwierzętami stadnymi.
    - Wiesz, nie po to tu przyszedłem - odezwał się nagle. - Chodzi o twoje stanowisko. Już nieco znasz życie, podejmujesz świadome decyzje, więc najwyższy czas, abyś zaczął pełnić jakąś funkcję.
    Uśmiechnąłem się. Powiedzenie czegoś w stylu: "A co z tobą? Będziesz dalej żerować na czyjejś pracy, sam nie dając nic od siebie?" byłoby zbyt wredne. Wiedziałem, że został w tej sforze tylko ze względu na mnie, a jego odejście jest już kwestią dni. Nie opłacało się mu już szukać stanowiska.
    - Mam taki zamiar. Tak się składa, że właśnie wybieram się do alfy w tej sprawie.
    Najwyraźniej go to zaskoczyło, bo uniósł brew i odchylił się do tyłu.
    - W takim razie może zechciałbyś się ze mną podzielić co wybrałeś? Z tego co pamiętam chciałeś być lekarzem, biologiem lub chemikiem? Zmieniło się coś?
    - Dużo. Mierzę trochę wyżej.
    Z każdą sekundą zdziwienie ojca rosło. Przerastało go samo bycie lekarzem, wszystkie nazwy chorób, leków, rodzaje złamań i zwichnięć - coś czego w życiu nie nauczyłby się na pamięć, coś co ja opanowałem już kilka miesięcy temu. Interesowałem się tym, zatem nie stanowiło to dla mnie najmniejszego problemu. Teoretycznie wystarczyłoby mi zdać test oraz zrobić dwumiesięczne praktyki, aby otworzyć własną klinikę. Nie, nie tego chciałem.
    - Co? - spytałem w końcu, nie mogąc znieść milczenia z jego strony. - Czemu mnie nie wypytujesz? Nie kłam, że wcale nie obchodzi cię co chcę robić w życiu.
    - Obchodzi mnie. I to bardzo, ale ufam ci. Nieważne co będziesz robił, ważne żebyś był szczęśliwy. Możesz być batmanem, eksperymentem, striptizerem, czy czymkolwiek chcesz.
    Wcale nie ucieszyłem się słysząc to. Chciał wyjść na kochającego rodzica i jak zwykle się mu nie udało.
    - Dzięki... za wsparcie - odezwałem się niechętnie. - Pójdę już.
    Chwyciłem broszurę z przygotowanymi wcześniej dokumentami. Milczał. Wyszedłem.

***

    Alfa powitał mnie nadzwyczaj przyjaźnie. Pewnie nie miał co robić i tylko czekał na zajęcie. Położyłem przed nim swoje CV, a on tylko popatrzył lekko zdezorientowany i przesunął je po blacie w moją stronę.
    - To nie będzie potrzebne - powiedział. - Wystarczy, że powiesz jaki zawód chcesz wykonywać. Nie prowadzimy rejestrów, a praca to praca. Ważna i szlachetna, ale nie wymaga udokumentowania.
    Położyłem łapę na dokumentach i z powrotem przesunąłem je w stronę Jockera.
    - Tu nie chodzi o jakąś tam pracę - wytłumaczyłem. - Nie o stanowisko malarza lub pieśniarza bez których sfora mogłaby sobie bez problemu poradzić. Chcę ubiegać się o wyższe stanowisko. Oczywiście przejdę wszystkie szkolenia, zdam testy, czy cokolwiek potrzeba do jego pełnienia.
    Alfa przyglądał mi się przez chwilę nieruchomo jakby nie wiedząc co odpowiedzieć. Spojrzał raz jeszcze na teczkę, następnie na mnie i przetarł oczy.
    - Wiesz, że to nie zabawa? - odezwał się pocierając skroń. - Rozumiem, że masz ambicje, ale... Inni sforzanie jak na przykład Jem, musieli się wykazać, aby zdobyć ważne stanowisko. Rozumiesz? Tymczasem przychodzisz tutaj - młody jeszcze, mało znany w sforze pies i chcesz od tak awansować. Nie sądzisz, że to niemożliwe?
    Wyczułem, że to pytanie retoryczne i całe szczęście, bo chwilę zajęłoby mi znalezienie właściwej odpowiedzi. A nie mogłem długo myśleć, ani się wahać. Jocker poszedł do okna i kontynuował stamtąd patrząc na otaczający jaskinię ogródek.
    - W dodatku psy zaczęłyby gadać. Jesteś synem Lokiego, przyjacielem rodziny i nie wypada obsadzać stanowisk po znajomości... Przykro mi.
    Pokiwałem tylko łbem. Nie miałem zamiaru błagać go o zmianę decyzji lub upokorzenie się w inny sposób. Zabrałem papiery i już miałem wychodzić, kiedy mnie zatrzymał.
    - Poczekaj. - Zrobił krok w moją stronę. - O jakie konkretnie "wyższe stanowisko" chciałeś się ubiegać?
    Czyli nie wszystko stracone, pomyślałem. Odwróciłem się twarzą do niego.
    - Namiestnika.
    - Co taki namiestnik miałby robić?
    - Cóż, pomagać ci. Bronić dobrego imienia sfory, reprezentować, przemawiać w twoim imieniu. To zależy od ciebie... Gdybyś kogoś szukał, jestem do dyspozycji. Może mógłbyś przyjąć mnie chociaż na próbę? Nic na siłę, ale kilka dni chyba nikomu nie zrobi różnicy?
    Skrzywił się, jakby nie spodobał mu się ten pomysł.
    -W każdym razie - kontynuowałem, - jeśli zorganizujesz jakiś casting - weź mnie pod uwagę.

Jocker?

Brak komentarzy: