piątek, 9 września 2016

Od Niklausa

   Wziąłem głęboki oddech. Dzisiejszy dzień jest dniem, w którym kończę dawny rozdział i zaczynam następny. Planowałem to od dłuższego czasu, ale dopiero teraz zaczynam odczuwać niepokój. To zrozumiałe. Spędziłem w tej sforze wszystkie lata swojego życia, urodziłem się tu i kochałem to miejsce, ale teraz to nie jest już to samo. Nie bez Michelle. Kocham ją nadal, mimo, że odeszła dawno. W tym miejscu wszystko mi ją przypomina – nawet najzwyczajniejsza dróżka ciągnąca się przez las. To dlatego, że w młodości spenetrowaliśmy każdy zakątek terenów sfory, a nawet wiele razy byliśmy poza nimi. Musiałem stąd jak najszybciej odejść, bo powoli wariowałem. Miałem wrażenie, że słyszę jej szept; odgłos jej kroków; że widzę jak końcówka jej ogona znika między krzakami. Wiem, że nie w porządku było odejść bez pożegnania, zwłaszcza teraz, gdy nad przyszłością tego miejsca zebrały się ciemne chmury. Ale gdybym powiedział, co zamierzam zrobić, wszyscy by mnie zatrzymywali – prosili, a wręcz błagali, bym został. A ja nie chciałem niepotrzebnie ranić ich swoją odmową. A może udałoby się im mnie namówić? Wtedy i tak prędzej czy później bym odszedł, znów zadając im ból. Nie chciałem tego. Lepiej odciąć się za jednym zamachem.
   Złamania proste zrastają się szybciej i bez komplikacji.
   Najgorsze wątpliwości napadały mnie, gdy wyobrażałem sobie miny reszty, gdy po prostu zniknę. Miny Monny i Konny'ego, dla których byłem jak ojciec, i którzy nie poradziliby sobie beze mnie; minę Jockera, który był dla mnie poniekąd jak brat, który zawsze mnie wspierał i zapewne powierzyłby mi swoje życie, jak ja swoje jemu; minę Suzzie, która otaczała mnie troską i siostrzaną miłością, która tyle dla mnie poświęciła; minę Heroine, która, mimo, że najprawdopodobniej mnie nienawidziła, nadal była moją córką i kochała mnie na swój sposób; minę Gracy, która, chociaż nie była ze mną w bliskich relacjach, szanowała mnie i być może lubiła. Minę Michelle, która, mimo, że odeszła dawno, sama poniekąd tchórząc, uznałaby za tchórza mnie.
   Odpędziłem to wszystko od siebie, zaciskając zęby. Musiałem być silny, bo inaczej nie wytrwałbym w swoim postanowieniu. Odejdę. Muszę odejść. A reszcie nic do tego.
   Rzuciłem się pędem przed siebie, starając się nie rozglądać na boki. Wszystko przypominałoby mi o tym, jakim jestem tchórzem – uciekam, zamiast dać sobie pomóc, spróbować żyć dalej. Wiem, że jestem tchórzem. Ale inaczej się nie da.

   Biegłem wiele czasu, nim dotarłem do granicy między najbardziej wysuniętym terenem sfory, a wolnością. Jeszcze jeden krok i znajdę się w zupełnie innym świecie, świecie ludzi. Nie jest to łatwy świat, ale jestem pewien, że sobie poradzę; tak pewien, jak tego, że jestem tchórzem.
   I już miałem wykonać ten ostateczny krok i stać się bezpańskim, bezsforowym psem, gdy usłyszałem czyjś głos:
   — Co ty robisz, jeśli można wiedzieć?
   Poczułem, jak serce mi zamiera. Było tak blisko... Wziąłem głęboki oddech i odwróciłem się do psa, który się do mnie odezwał.

 Ktoś?
  

Brak komentarzy: