Alberto Peleo Alicio.
Tak właśnie nazywał się pies, za którym podążałam od dobrych kilku minut. Dziwne, że do tej pory mnie nie dostrzegł ani nie wyczuł. Widocznie był zbyt skupiony na krajobrazie otaczających go Złotych Wzgórz, z których właśnie wracał.
Mimowolnie się uśmiechnęłam. Doskonale pamiętałam moją pierwszą wyprawę w te miejsce, dawno temu, gdy miałam dopiero rok na karku. Wtedy również zachwycałam się klimatem panującym w tym niezwykłym miejscu. Później, nadal tego samego dnia, poznałam Jema. I każdy wie, jak to się skończyło.
Gdy wróciłam do rzeczywistości, zorientowałam się, że pies, który wcześniej się ode mnie oddalał, teraz szedł w moim kierunku z wyrazem zaciekawienia na pysku. Chcąc być miła, posłałam mu lekki uśmiech i również ruszyłam w jego kierunku. Dzięki moim wielkim krokom, już po chwili stałam przy Chihuahua. Nigdy wcześniej nie miałam większego kontaktu z dorosłymi, lecz bardzo małymi psami, dlatego czułam się nieco niezręcznie, tak górując nad Aliciem. Usiadłam więc, a później swobodnie się przedstawiłam.
– Cześć, jestem Suzzie.
Zrezygnowałam z podania mu łapy.
– Wiem, kim jesteś – odpowiedział. – Ja nazywam się Alicio.
Kiwnęłam głową.
– Jesteś tutaj nowy. Może czegoś potrzebujesz? Oprowadzić cię, poznać z kilkoma osobami? – zapytałam, włączając tryb miłej Bety.
– Dzięki, ale myślę, że sobie poradzę.
Wzruszyłam ramionami. Nie wiedziałam, co jeszcze mogę mu powiedzieć. Właściwie, dzisiaj byłam mało rozmowna i jedyne, co mnie jeszcze tu trzymało, to wrodzona grzeczność.
No cóż.
– To ja już może pójdę – westchnęłam zrezygnowana, nie chcąc tak sterczeć jak kołek w niezręcznej ciszy. Odwróciłam się powoli. Słabe pierwsze wrażenie zawsze można zetrzeć później.
Alicio? Brak weny
Tak właśnie nazywał się pies, za którym podążałam od dobrych kilku minut. Dziwne, że do tej pory mnie nie dostrzegł ani nie wyczuł. Widocznie był zbyt skupiony na krajobrazie otaczających go Złotych Wzgórz, z których właśnie wracał.
Mimowolnie się uśmiechnęłam. Doskonale pamiętałam moją pierwszą wyprawę w te miejsce, dawno temu, gdy miałam dopiero rok na karku. Wtedy również zachwycałam się klimatem panującym w tym niezwykłym miejscu. Później, nadal tego samego dnia, poznałam Jema. I każdy wie, jak to się skończyło.
Gdy wróciłam do rzeczywistości, zorientowałam się, że pies, który wcześniej się ode mnie oddalał, teraz szedł w moim kierunku z wyrazem zaciekawienia na pysku. Chcąc być miła, posłałam mu lekki uśmiech i również ruszyłam w jego kierunku. Dzięki moim wielkim krokom, już po chwili stałam przy Chihuahua. Nigdy wcześniej nie miałam większego kontaktu z dorosłymi, lecz bardzo małymi psami, dlatego czułam się nieco niezręcznie, tak górując nad Aliciem. Usiadłam więc, a później swobodnie się przedstawiłam.
– Cześć, jestem Suzzie.
Zrezygnowałam z podania mu łapy.
– Wiem, kim jesteś – odpowiedział. – Ja nazywam się Alicio.
Kiwnęłam głową.
– Jesteś tutaj nowy. Może czegoś potrzebujesz? Oprowadzić cię, poznać z kilkoma osobami? – zapytałam, włączając tryb miłej Bety.
– Dzięki, ale myślę, że sobie poradzę.
Wzruszyłam ramionami. Nie wiedziałam, co jeszcze mogę mu powiedzieć. Właściwie, dzisiaj byłam mało rozmowna i jedyne, co mnie jeszcze tu trzymało, to wrodzona grzeczność.
No cóż.
– To ja już może pójdę – westchnęłam zrezygnowana, nie chcąc tak sterczeć jak kołek w niezręcznej ciszy. Odwróciłam się powoli. Słabe pierwsze wrażenie zawsze można zetrzeć później.
Alicio? Brak weny