Razem ze Steve'm pływałam w bardzo dobrym humorze. Bawiliśmy w berka,
nadawaliśmy dziwne i śmieszne nazwy rybom i wodnym roślinom, a o
chlapaniu się wzajemnie nie było co mówić. Zamiast spokojnie wypłynąć na
brzeg, okrzyknęłam, że kto ostatni na brzegu ten jest mokrym psem.
Przepychanki, łapanie się za ogony i łapy - byleby wyprzedzić
przeciwnika.
Oczywiście na brzegu łapę pierwszy postawił Steve.
- Ha! - zaśmiał mi się prosto w twarz, gdy chwilę po nim wyszłam na ląd. - Zadzierać z takim pływakiem?
- Samobójstwo, nie? - dodałam niby z przekąsem, lecz uśmiech na pysku wskazywał na co innego.
- Właśnie! - odparł entuzjastycznie.
Odeszłam dalej, by nie kłaść się na piachu i runęłam jak długa. Byłam zmęczona tak długim pływaniem i zabawami.
Steve jednak nie dawał mi odpocząć. Położył się naprzeciwko mnie,
wlepiając wzrok w me oczy. Odważnie odwzajemniałam jego spojrzenie, ale
oczy przyzwyczajone do stałego nawilżania - to wszystko przez pływanie! -
nieprzyjemnie zapiekły i zaczęłam intensywnie mrugać.
- Daj mi chwilę, tylko wyschnę, potem możemy ruszać. - zapewniłam.
Steve energicznie potrząsnął głową i odwrócił się do góry brzuchem, patrząc gdzieś w niego.
W tamtej chwili ja gapiłam się na niego niczym Egipcjanie w posążek Boga
Światła. Karmelowe futro oblegało jego ciało, mokre od wody, przez co
jego kości i mięśnie było widać gołym okiem. Moją uwagę przykuła jednak
obroża, niezmiennie wisząca na jego szyi.
- Dlaczego ją nosisz? - spytałam po chwili namysłu.
Steve?
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz