poniedziałek, 3 sierpnia 2015

Od Lokiego

Tego dnia przyglądałem się leniwie wychodzącemu zza horyzontu słońcu. Mieszkańcy lasu nie mogli doczekać się aż wzejdzie, ale ono, jakby na złość, wcale się nie spieszyło. Miało swój własny, wyćwiczony rytm. Działało niezależnie od żadnej poznanej mi lepiej siły. Jego pomarańczowe promienie padały na konary drzew oraz taflę rzeki, nadając jej niesamowicie żywy kolor. Z kilku kierunków dobiegały odgłosy porannych ptasich koncertów, wyrywając mnie co chwilę ze stanu cudownej melancholii. Siedziałem na niewielkim pieńku, nie martwiąc się o nic. Ni o swoją przyszłość, ni o znikome krople rosy, przylegające mi do futra. Czułem się nadzwyczaj dobrze. Mimo słabej kondycji i wrodzonej niechęci do aktywności fizycznej, postanowiłem, że wyruszę w daleką podróż do jaskini najlepszego przyjaciela. Dość długo się nie widzieliśmy, a jego liczba jego rodziny zwiększa się w zastraszającym tempie. Może już mu się prawnuki porodziły. Jedno jest pewne, jakkolwiek staro się czuję, on na pewno ma gorzej.

Stanąłem na progu jego domu, zastanawiając się czy mogę wejść. Niewielki przedsionek rozgałęział się na dwa korytarze, z których dochodził trzask łamanych gałęzi. Ktokolwiek tam był, nie przygotował się na moją wizytę.
-Można? - spytałem głośno, kierując pysk w stronę, z której dochodziły odgłosy.
Jak na zawołanie, z wnętrza jednego z korytarzy wyłonił się Mashine, trzymający w pysku kilka patyków. Uśmiechnął się szeroko i wypluł je tuż przed swoimi łapami.
-Co cię tu sprowadza? - Podszedł bliżej, robiąc spory krok nad badylami. - Czyżby znudziła ci się samotność?
Uśmiechnąłem się słysząc coś tak niedorzecznego. Ona była nieodłączną częścią mojego życia. To zupełnie tak, jakby znudziła mi się woda i oddychanie.
-Nie - zaprzeczyłem, - chciałem zobaczyć co u ciebie słychać. Jak żyjesz, jak bardzo się nudzisz beze mnie.
-To miłe. - Pokiwał głową z udawaną powagą. - Jak widzisz, nudzę się aż w nadmiarze. Dobrze, że przyszedłeś; ponudzimy się razem.
Odwrócił łeb w stronę upuszczonych przez siebie patyków, a następnie spojrzał na mnie znacząco. Westchnąłem, po czym pomogłem mu wynieść je na dwór. Przy jednej z sosen uformował się już spory stos gałęzi. Z trudem powstrzymałem się od zadania pytania odnośnie ich przeznaczenia. W sumie to nie była moja sprawa. Miałem zamiar już zacząć jakiś temat, gdy nagle, w oddali, mignęło coś białego. Ace przyszła, żeby mnie powitać.
-Cześć, Loki. - Uśmiechnęła się ciepło. - Miło, że wpadłeś.
Odpowiedziałem jej uśmiechem. Tylko na tyle mogłem się w tej chwili zdobyć. Ace spojrzała na Masziego i oznajmiła szorstko, że wróci wieczorem. Pies tylko pokiwał głową, a suczka odwróciła się na pięcie i odeszła. Rzuciłem mu pytające spojrzenie, ale je zignorował.
-Czy między wami... - Starałem się brzmieć poważnie, mimo że ta cała sytuacja niezmiernie mnie bawiła. - Czy między tobą a Ace wszystko gra?
Przyjaciel spojrzał na mnie zdziwiony. Zupełnie, jakby moje pytanie było wzięte z kosmosu, bezpodstawne.
-Jest jak zawsze - powiedział spokojnie. - Normalnie rozmawiamy, doglądamy dzieci, czasem razem polujemy. Dlaczego niby miałoby nie grać?
-Zaufaj mi, Maszinku - przemówiłem teatralnie. - Ty tego nie widzisz, ale ja owszem. Ja ci mówię, weź się za nią, bo znajdzie sobie nowego. Urodziwszego.
Na te słowa Mashine roześmiał się serdecznie. Skrzywiłem się. To niezbyt miłe, gdy ktoś kpi z twoich rad.
-Ace?! - Nie potrafił powstrzymać się od śmiechu. - Teraz to żeś palnął. Który by ją tam zechciał...
-Właśnie, tu leży problem. Nie dowartościowujesz jej. Codzienne "cześć" traktujesz bardziej jak rutynę, a nie przepiękny przywilej.
-A to nie to samo?
-...Ona to czuje - kontynuowałem, nie zważając na jego wtrącenie.- I z pewnością myśli, że jest trochę... - zaciąłem się, próbując dobrać odpowiednie słowo. - Zbyteczna.
-Od kiedy ty jesteś ekspertem w sprawach sercowych? Przecież nic nie wiesz o suczkach, szczeniakach i tych innych pierdołach. - Mocno zaakcentował ostatnie słowo.
-Mówię ci to całą duszą niespełnionego psychologa. Zerwij jej kwiatki, zabierz gdzieś, zrób niespodziankę. Na pewno to doceni.
Pies patrzył na mnie przez chwilę nieruchomo. Przerzucił kilka patyków na ułożonym stosie i zdaję się, że myślał nad moimi słowami.
-Dobra - powiedział w końcu, - coś zrobię. Ace na to zasługuje.
Na mym pysku zagościł tryumfalny uśmieszek. W przeszłości dość rzadko zdarzało się, aby wielki Alf Maszi przyznawał mi rację.
-Ostatnio sporo się u mnie dzieje - zmienił temat, nie przerywając grzebania w stosie z gałęzi.- Wnuki podorastały, pewnie myślą już o swoich dzieciach.
Posmutniałem. Spojrzałem w górę, aby ustalić położenie Jarvisa. Mojej jedynej rodziny. Wsłuchałem się w słowa przyjaciela, w jego monolog na temat upływu czasu. Spuściłem łeb, usiadłem i zacząłem rysować coś na piasku, od czasu do czasu mówiąc "yhy" w stronę rozmówcy, gdy ten przerywał swój wykład.
-Loki?! - krzyknął tak głośno, że prawie podskoczyłem. - Wszystko dobrze? Wyglądasz jak jakiś porzucony psiak.
-Może tak się czuję - z trudem przyszło mi spojrzenie mu prosto w oczy. - Powiedz mi coś więcej. O rodzinie, o tym jak to jest ją mieć.

Mashine?

Brak komentarzy: