Zaczynam robić się stary... Niedługo nawet dojdzie to tego że będę mieć wnuki... Mam się bać?! Cieszę się. Mogę umierać bez żadnych przeszkód...Oczywiście będzie mi brakowało moich dzieci. Ale po co ja od razu myślę o śmierci?! Kupa czasu jeszcze!
***
Tak jak to zawsze z rana bywało budziłem się i dzieci prosiły o zabawę w chowanego czy w berka. A teraz?... Budzę się a po nich nawet śladu nie ma w jaskini. Dorosły... Robią co chcą. Co prawda teraz brakuje mi tego towarzystwa. Ale jak na mój wiek opiekują się mną. Z tego mam wielką radochę. Poszedłem więc zobaczyć gdzie się szwędają. Pewnie jak mnie zobaczą będą krzyczeć że zawracam im gitarę. Trudno. Jestem ojcem i mam prawo się martwić. Poszedłem więc. Ferraro chodził gdzieś z Qetsiyach. Coco z Damon'em. Quiet robiła coś z Toromaru i Stanley'em. A Snowy? Podszedlem do niego gdyż zauważyłem że nie ma nikogo z kim mógłby pogadać i się pobawić.
- Co jest synek?- zapytałem z czułością.
- Ehhhh...- westchnął.- Sam widzisz. Każdy ma kogoś. A ja nie. Nikomu się nie podobam...
- Nie mów tak.- poklepałem go po plechach.- Kto by nie chciał tekiego puszystego faceta jak ty?!
Snowy?
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz