Leżałem spokojnie w cieniu rozłożystego dębu, w powietrzu można było
wyraźnie wyczuć początek wiosny, poprawa, chodzi mi o te denerwujące
latające wszędzie pyłki... A przez to, że jestem 'troszeczkę' alergikiem
to z mojego powodu w lesie można było dosłownie co chwilę usłyszeć
głośnie kichnięcia. Wiele psów pewnie zaczęłoby doradzać mi bym spędził
te dni w swojej norze, lecz ja tego dnia musiałem schować zdrowy
rozsądek 'do kieszeni', ponieważ wolałem być na świeżym powietrzu. W
sumie to i tak nie miałem żadnej roboty do zrobienia - jako nowy członek
sfory nie posiadałem jakiegoś większego zaufania. Z jednej strony te
słowa trochę bolą, lecz z drugiej sam nie uwierzyłbym sobie tak od razu,
nawet na słowo honoru... Może trochę tu przesadziłem...
Nagle z moich rozmyślań obudziło mnie głośnie brzęczenie, kolejny
zwiastun wiosny - wszędobylskie owady. Potrząsłem gwałtownie głową,
próbując odgonić natrętnego intruza, lecz moje próby spełzły na niczym. W
końcu wstałem i lekko zdenerwowany odszedłem. Tego dnia nic nie powinno
zawahać mojej równowagi, ponieważ skutki takiego czynu byłyby dla mnie
opłakane, przecież w sforze jeszcze nie znali mojego 'drugiego ja'.
Spróbowałem się jakoś uspokoić, lecz wtóry Jekyll wyczuł szanse...
- No pięknie... - mruknąłem, rozglądając się żwawo dookoła siebie.
Nagle zobaczyłem to czego szukałem - mały wartki strumień płynący
pomiędzy drzewami, woda jakimś cudem mnie zawsze uspokaja. Zacząłem biec
w jego stronę...
***
Patrzyłem bezmyślnie na ciało martwej sarny, z pyska kapała mi powoli
krew. Przyznam, że czułem się jakbym był po wyjątkowo ostrej imprezie -
nie za bardzo wiedziałem co się stało i w jaki sposób, miałem też
nadzieję, że nikt mnie nie widział...
- Jekyll ma wielki problem... - powiedziałem oblizując zakrwawione
wargi. Obejrzałem dokładniej otoczenie w którym się znalazłem - jakaś
mała polanka, na szczęście ( albo na nieszczęście?) czułem, że byłem w
okolicach sfory. Spróbowałem wytężyć pamięć by przypomnieć sobie co
robił Jekyll podczas mojej 'nieobecności', lecz tym razem o dziwo nie
mogłem sobie przypomnieć żadnego obrazu który mógłby nakierować mnie na
właściwy tok myślenia. Poczułem jak wtóry ja śmieje się z mojej
nieporadności, a na dokładkę tego wszystkiego zmartwił mnie fakt, że
zostałem wytrącony z równowagi tylko przez jednego małego owada.
Pogrążony w myślach zjadłem trochę mięsa upolowanej wcześniej ofiary, a w
tym czasie Słońce zbliżyło się znacznie do horyzontu - musiałem być w
dzikiej postaci gdzieś tak przez kilka godzin. Byłem tak zamyślony, że
nawet nie usłyszałem cichego szelestu.
- Co tu robisz? - z odległości kilkunastu metrów odezwał się do mnie cichym, lecz donośnym głosem jakiś pies.
- A co Cię to obchodzi... - prychnąłem, odwracając jednocześnie głowę w stronę samca.
Łap opko Jem...
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz