Ten poranek niczym nie różnił się od pozostałych. Zresztą wszystkie
poranki są takie same, bez względu na to, co w nich robimy. Ja nie
oceniam "dnia", bo dzień to zwykły wyraz, nieożywione pojęcie, które
znaczy tyle co nic. Niektórzy twierdzą, że można je podzielić na te
dobre i złe. Osobiście nie znam żadnego, więc nie będę stosował tego
podziału. Gdybym jednak próbował wyróżnić ten poranek od innych,
nazwałbym go... "nudny". Czyli jak całe moje życie, w które ciągle ktoś
się wtrąca. Ile bym dał, za to, żeby zostawić wszystkie istoty za sobą i
rozpocząć nowe życie z daleka od terenów zamieszkałych...To właśnie w
tym niepozornym dniu rozpoczętym "nudnym" porankiem doświadczyłem czegoś
nowego. Można powiedzieć, że w jakimś stopniu mnie zmienił. Mnie i moje
podejście do świata.
Zaczęło się od porannego spaceru; niby dla zdrowia, niby po to, by nie
zapomnieć jak ta nasza sfora wygląda. Siedząc w przysłowiowych "czterech
ścianach" można naprawdę stracić rachubę czasu, a mózg sam zaczyna
kasować z pamięci obrazy, które uzna za niepotrzebne. Z pewnością należą
do nich zarówno tereny sfory, jak i przypadkowi przechodnie. Mowa tu o
społeczności, w której zmuszony jestem przebywać. Każdy spotkany przeze
mnie pies jest tym przypadkowym przechodniem. Ciągle idzie, by
ostatecznie spocząć kilka metrów pod ziemią. Po co ich zatem
zatrzymywać? Po co zwracać na nich uwagę, skoro można w ten sposób
zakłócić cały ekosystem? Te pytania zadam Masziemu, jeśli jeszcze raz
przyczepi się do mojego stylu życia.
Doszedłem do rozwidlenia. Przyjrzałem się dokładnie drogom, próbując
odnaleźć w pamięci miejsca, do których prowadzą. Nic, na daremno stałem
prawie dwie minuty przenosząc wzrok z jednej ścieżki na drugą. Nie
przypomnę sobie. Spojrzałem w bok. W oddali mignęło coś brązowego.
Zmrużyłem oczy. Może to będzie jakaś odmiana? Powoli ruszyłem w tamtą
stronę, aby oblukać niecodzienne zjawisko. Owym zjawiskiem była zbita z
desek ściana z wyraźnie zarysowanym konturem drzwi. "Świat jest dziwny",
to wiadomo nie od dziś, ale żeby aż tak? Gdzie reszta ścian? Obszedłem
ją dookoła, szczególną uwagę zwracając na drzwi. Po co niby je
zamontowano, skoro równie dobrze można wyminąć tą stertę zbitych desek? W
tym widoku było coś, co mnie fascynowało; jakaś tajemnica, która tylko
czekała na odkrycie. Szybko stanąłem na dwóch łapach i nacisnąłem na
klamkę. Drzwi skrzypnęły. Spojrzałem w niebo, próbując odnaleźć
towarzysza, który na szczęście, cały czas był przy mnie. Wróciłem
wzrokiem do drzwi. Nie pozostawało mi nic innego, jak tylko przejść
przez nie jednym, szybkim ruchem. Poczułem mocny ucisk w klatce
piersiowej. Zakręciło mi się w głowie.
-Ja...Jarvis! - krzyknąłem.
Cisza.
-JARVIS! - powtórzyłem nieco głośniej. - To nie pora na wygłupy!
Mojemu towarzyszowi zdarzały się różne wybryki, ale zawsze się mnie
słuchał. To niemożliwe, że zostawił mnie ot tak, coś musiało się stać.
Może wampiry znowu zaatakowały? Zapomniałem o dolegliwościach i puściłem
się pędem w stronę jaskini alf. Bez pukania wpadłem do środka. Nic. Ani
jednej żywej duszy. Opuszczona, sprawiała wrażenie nigdy nie
zamieszkałej. Pobiegłem dalej, do centrum sfory. Tam zawsze ktoś jest,
ktoś musi wyjaśnić mi co tu się do jasnej cholery dzieje! To co
zobaczyłem na miejscu wprawiło mnie w niemałe przerażenie. Cała polana
była zarośnięta, zupełnie jak wtedy, gdy pierwszy raz spacerowałem po
niej z Maszim. Zacząłem węszyć. Niestety brak jakichkolwiek zapachów
doprowadził mnie do wniosku, że albo moje marzenie się spełniło, albo
straciłem węch. Wolałem trzymać się pierwszej wersji i to ją uznałem za
słuszną. Nareszcie! Koniec z tymi kundlami! Mogę żyć jak chcę i nikt nie
będzie się wtrącać! Szedłem dumny po opustoszałych terenach sfory z
triumfalnym uśmiechem. Cały dzień zwiedzałem miejsca, które wcześniej
wydawały mi się obce. Jako, że nic nie zagrażało mojej reputacji,
pozwoliłem sobie na kilka slalomów między drzewami i niezbyt
przyzwoitych skoków do wody... Nie, to jednak nie dla mnie. Do jaskini
wróciłem dość wcześnie, słońce nawet nie zaszło; ale byłem tak
wykończony tym dniem, że postanowiłem iść spać szybciej niż zwykle.
Wsłuchałem się w ciszę. To coś wspaniałego! Nikogo nie ma! Nikogo!
Westchnąłem. Przez kilka kolejnych minut bezskutecznie próbowałem
zasnąć. Wsłuchałem się w ciszę jeszcze raz mając nadzieję, że pomoże mi
odpłynąć. Bezskutecznie. Jej dźwięk coraz głośniej brzmiał w mojej
głowie. Żaden podmuch wiatru, żaden szum liści, na próżno oczekiwałem
jakiegokolwiek odgłosu. Jedna wielka pustka. A cisza nie miała litości.
Coraz głośniej i głośniej piszczała mi w głowie. Stało się to nie do
zniesienia.
-Halo?! - wybiegłem z jaskini, próbując ją zagłuszyć. - Czy ktoś tu jest?!
Sam dobrze znałem odpowiedź na to pytanie, ale co innego mógłbym krzyknąć?!
-Ja zaraz zwariuję - powiedziałem sam do siebie. - Są psy - niedobrze,
nie ma ich - jeszcze gorzej. Co jest ze mną kuźwa nie tak?! Pieprzone
drzwi...
Nie miałem wątpliwości, że to wszystko przez nie. Na pewno mają jakąś
magiczną moc... Co mam teraz zrobić? Miałem dwie opcje, ale po dłuższym
namyśle wybrałem tę słuszną. Muszę wszystko odkręcić, póki czas.
Oczywiście skierowałem się w stronę drzwi, bo gdzieżby indziej. Nadal
były otwarte. Tym razem postanowiłem przejść przez nie z drugiej strony,
zupełnie tak, jakbym się cofał. Stanąłem na progu i wziąłem głęboki
wdech. Nie ma co zwlekać. Lepiej jest, żeby ktoś oprócz mnie był na tym
świecie. Śmiałym krokiem zostawiłem drewnianą ścianę za sobą. Znów coś
mnie zakuło. Z trudem podniosłem się z ziemi. W oddali zobaczyłem
jakiegoś psa. Wyglądało na to, że wróciłem. Zamknąłem drzwi. Może
lepiej, żeby żaden kundel nie dowiedział się o tym co mnie spotkało.
Potruchtałem dalej dróżką, przyglądając się wszystkim sforzanom, których
mijałem. "Cześć Indiana", "Witaj Avalon ", "Miłego dnia, Bligrht " -
krzyczałem po kolei. Niektóre psy mi odpowiadały, inne ze zdziwienia nie
mogły wydobyć z siebie dźwięku. Być może byłem zbyt miły. Tak, czy owak
przez kilka kolejnych dni panowało przekonanie, że jestem chory. Nie
zaprzeczałem. Wolałem, żeby nikt o nic nie pytał i nikt nic nie wiedział
o tym co przeżyłem nie tak dawno temu...
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz