Ja rozumiem, upiorny dom. Nie wierzyłam w przesądy typu duchy zmarłych
czy zombie mieszkające w starej kuchni. Dom mogłam przemilczeć. Jednak
załamania pogody są czymś na wskroś realnym. Jest czego się bać.
- Jest jakieś inne wyjście? - krzyknęłam Steve'owi do ucha.
- Nie wiem! - odpowiedział. - Nie znam tego domu tak dobrze!
Rzuciłam się do korytarza i pchnęłam najbliższe drzwi. Najwyraźniej były
bardzo stare i spróchniałe, bo zamiast otworzyć, wyłamałam je.
Pomieszczenie z szybami. Odpada.
Zwiedziłam każdy pokój, do którego mogłam się dostać z tej odnogi
budynku. Żaden, naprawdę żaden nie miał wybitej szyby we framudze okna.
Tak nie powinno być na parterze domu opuszczonego!
Spanikowałam. Towarzyszący mi Steve dotychczas z milczeniem szedł w ślad
za mną, teraz więc myślał pewnie, że poprowadzę go dalej. Że mam plan.
Aktualnie mój jedyny plan poszedł się kochać, a śnieżna zadyma miotała przedmiotami co raz bliżej nas.
- Szyb wentylacyjny! - zakrzyknął pies.
Spojrzałam w górę. Tak, zmieścilibyśmy się i moglibyśmy poruszać po
całym budynku. Jednak biorąc poprawkę na to, że tornado pięło się wysoko
w górę i że jest to dom nawiedzony - czyli decydujący o sobie sam, z
pewnością wskoczyłabym do szybu.
- Musi być inna droga! - krzyknęłam spanikowana. Czułam już mocny napór wiatru, musiałam wpiąć pazury w wykładzinę na podłodze.
- Nie gadaj! Jesteśmy w pułapce!
Słysząc już trzy po trzy i nie rozumiejąc tego, co do mnie mówi, Steve
złapał mnie za skórę i pchał, aż nie dotarliśmy do jakiegoś pokoju. Stąd
biegnący wiatr nie zabrał jeszcze rzeczy. Zdeterminowany pies przejął
inicjatywę. Gdy zauważył wyjście szybu, przesunął pod niego biurko.
Wskoczył na nie, wyważył kratkę i wyciągnął do mnie łapę. Szybko ją
przyjęłam, widząc, że biurko drży. Ścigający nas żywioł nie odpuszczał.
Steve podsadził mnie do szybu wentylacyjnego, po czym bez mojej pomocy
do niego wpełzł. Zdecydowałam się iść w lewo, z dala od wichury. Miałam
nadzieję, że budynek wije się dalej.
Wypadłam przez pierwszy możliwy otwór.
- Steve! - krzyknęłam, a pies natychmiast wyskoczył po mnie. - Tu nie ma okna!
- Kobieto! Już myślałem, że coś cię dopadło! - oburzył się. Najwyraźniej mój krzyk go zmylił.
- Patrz! - wskazałam w stronę ściany, w której widniał prostokątny otwór. Bez szyby.
Szybko podbiegłam do niego opierając się na parapecie.
- Na dworze jest spokojnie. Szybko!
Widząc, że Steve się ze mną zgadza, wyskoczyłam przez framugę.
Natychmiast z mojego gardła wydobył się przeraźliwy, zwierzęcy pisk, a
sama wisiałam nad ziemią, trzymana za jedną z łap. Szamotałam się, a z
każdą chwilą uścisk się zacieśniał.
- Steve!!! - zawyłam w końcu.
- Vice, nie mogę nic zrobić! - odparł. - Nic cię nie trzyma!
- Nie pieprz głupot! Może sama tak sobie wiszę?! - odgryzłam się.
- Tego. Czegoś. Nie widać! - krzyknął. - Co ja mam zrobić?
- Cokolwiek! Coś trzyma mnie zaraz pod udem, próbuj tam!
Czułam, jak jego zęby mijają moją skórę o włos - dokładnie kilka włosów.
Po kilku minutach nagle puściło. Runęłam jak długa na ziemię, nie mogąc
zaczerpnąć tchu. Natychmiast odbiegłam od ściany. Zatrzymałam się
dopiero na skraju lasu.
Steve dopiero wyskoczył z okna.
- Dlaczego na mnie nie zaczekałaś? - zapytał, zdenerwowany. - Z resztą nie ważne. Możesz iść? Wracajmy do jaskiń! - zarządził.
Puściłam się pędem. Byle dalej stąd.
Zatrzymałam się dopiero w centrum jaskiń. Tu czułam się spokojnie. Z
wielu stron otoczona potężnymi skałami. Tu nic mnie nie może dopaść.
Usiadłam ciężko na ziemi i zalałam się płaczem. Adrenalina mnie opuściła i dopiero teraz pozwoliłam sobie na łzy.
Steve usiadł obok mnie. Biło od niego przyjemne ciepło, jednak chciałam teraz zostać sama. Szala goryczy się przelała.
- Dla-aczego mnie ta-am zabra-ałeś? - wyjąkałam.
Steve?
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Proszę nie pisać w komentarzach przekleństw lub rzeczy niezwiązanych z sforą.
Podpisywać się proszę imieniem psa/suczki, np. ~~Jasmine. Jeżeli ktoś nie należy do watahy pisze ~~Przechodzień lub po prostu ~~Nie ze sfory.
Dziękuje c: