sobota, 2 maja 2015

Od Rocky'ego

Nudziło mi się. Naveda wyjechała na szkolenie z innymi psami swojej rasy. Trochę mi było smutno bez niej, ale przecież przeżyję. Postanowiłem dzisiaj się udać na dłuższą wyprawę. Trochę ruchu przyda mi się. Zabrałem ze sobą jakiś niby plecak, do którego włożyłem jakiś kocyk, trochę jedzenia na w razie czego i inne drobnostki. Spojrzałem na niebo. Było koło 9 z rana. Od niedawna nauczyłem się rozpoznawać godzinę po ułożeniu słońca. Wziąłem głęboki wdech i wyszedłem z jaskini. Od razu poczułem ukrop. W końcu jest środek lata. Wiedziałem od Mashine, że za Sforą jest duży i gęsto porośnięty las. Tego mi było trzeba - spotkania z dziką przyrodą. Uśmiechnąłem się sam do siebie. Po drodze widziałem pola, ptaki ćwierkające i małe zagajniki. Minęło sporo czasu zanim dotarłem do granic Sfory Psiego Uśmiechu. Stała tam tabliczka z napisem : " Dalsze tereny nie obejmują już terenów Sfory Psiego Uśmiechu. Wchodzisz tam na własne ryzyko - Alfy Mashine i Aceland ". Ach ta moja kuzynka. Wszystkich lubi przestrzegać przed niebezpieczeństwem. Taka już jest. Zbyt troskliwa. Minąłem drewnianą tabliczkę. Nie było już tutaj wyraźnych ścieżek. Wszystko było porośnięte i zlewało się w jedną całość. Gdzieniegdzie płynął mały strumyczek.



Po tak wyczerpującej wyprawie usiadłem na brzegu i piłem wodę. Rozglądałem się wkoło. Tyle tu zieleni. Tak pięknie. Położyłem się i wpatrywałem w korony wiekowych drzew. Prawie zasnąłem, gdy nagle  usłyszałem słaby pisk. Od razu wstałem i zacząłem iść w stronę odgłosu. Nic nie widziałem. Nie wiem skąd mógł dolegać. Po chwili usłyszałem go jeszcze raz, tym razem wyraźniej. Obróciłem się i zobaczyłem małego tygryska. Podbiegłem do niego zatroskany. Miał spętaną łapę. Wyglądał na wycieńczonego. Pewnie już tutaj długo tak siedział. Musiałem go za wszelką cenę uwolnić. Mocowałem się z pułapką. Nie chciała puścić. Byłem zmęczony, ale nie dawałem za wygraną. Spróbowałem jeszcze raz, najmocniej jak potrafiłem i nareszcie tygrysiątko było wolne. Kiedy tylko je wypuściłem opadło słabo na ziemię. Musiałem ją okazało się że to samiczka szybko zanieść do lekarza w Sforze. Inaczej umrze.  Postanowiłem, że nazwę ją Laila. Pasuje do niej. Pobiegłem ile sił w łapach.

* Po 45 minutach *

Byłem na miejscu. Wbiegłem do jaskini Omegi.
- Omega, Omega! - krzyczałem. - Mam rannego.
Suczka szybko wbiegła i przeraziła się.
- Jest źle - powiedziała. - Kociak jest wycieńczony i ranny w łapę.
- Ale wyleczysz ją? - dopytywałem przerażony.
- Tak. Bynajmniej spróbuję. Na razie tutaj nie przychodź. Możesz ją odwiedzić za 10 dni.
Wyszedłem przygnębiony z jaskini lekarki. Tak mi szkoda tego malucha. Wyczerpany zarówno psychicznie jaki i fizycznie zasnąłem.

* 10 dni później *

Przyszedłem punktualnie do Omegi. Od razu się uśmiechnąłem kiedy moja Laila już sama chodziła i wyraźnie lepiej się czuła. Przytuliłem ją a ona pomruczała z radości. Zacząłem traktować tygryska jak moje własne szczenię.
- Uratowałam ją - powiedziała. - Możesz ją zabrać.
Tak się cieszyłem, że uściskałem nawet Omegę i wyszedłem.
- Teraz zamieszkasz ze mną mała. W mojej jaskini - powiedziałem do tygryska i pogłaskałem ją.

Brak komentarzy: