Razem z Syriuszem wyruszyliśmy do miasta. Dzieciaki zostawiliśmy z Taszą. Bardzo nam to pomogło. Postanowiliśmy znaleźć byłą rodzinę mojego męża - tą, w której mieszkał z Indianą. Byliśmy ciekawi czy teraz mają nowego pupila oraz czy zmieniło się tam. Z opowieści psa dowiedziałam się, że mieszkali na wsi. Wokoło rozpościerał się widok na pola. Ponoć cześto tam chodził kiedy mu się nudziło.
* Dzień wcześniej *
Najpierw rozpoczęliśmy przygotowania do wyprawy. Musieliśmy ustalić, z której strony przybył Syriusz do Sfory Psiego Uśmiechu. Chodziliśmy w koło naszej jaskini aż w końcu ustaliliśmy, że z północy. To dobry znak. Są tam lasy i polany. Teren jest łatwy do przejścia. W takim razie nie będziemy musieli zabierać jedzenia ze sobą bo tamte bory obfitują w sarny, jelenie i zające. Uspokojeni poszliśmy spać. Byliśmy podekscytowani wyprawą.
* Teraźniejszość *
Byliśmy już poza Sforą. Słońce wskazywało na południe. Mieliśmy niezły czas. Teraz szliśmy po jakiś trawiastych zaroślach. Na ciele mieliśmy lekkie zadrapania, ale nic poza tym. Potem zrobiliśmy krótki odpoczynek. Napiliśmy się wody ze strumyka nieopodal i przekąsiliśmy po jednej małej rybce. Po najedzeniu i napojeni ruszyliśmy w dalszą drogę. Pod łapami poczułam coś twardego. To była droga. Byliśmy blisko celu.
- To w tamtą stronę - powiedział Syriusz i wskazał odległy punkt w oddali łapą.
Szliśmy obok pasa zasianego pszenicą. Po 30 godzinnym " spacerze " ukazał nam się domek.
Podeszliśmy bliżej. Wsadziłam głowę w luki w płocie.
- To tutaj? - zapytałam.
Syriusz ?
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz